Wczytuję dane...

„Konia z kopytami raz!”

„Konia z kopytami raz!”

Wielu rodzicom sen z powiek spędza dieta ich dzieci. Dopóki dziecko zjada tylko mleko jest sielanka. Wiadomo kiedy, wiadomo ile, wiwat schematy! Rozszerzanie diety to już wyższa szkoła jazdy...albo nie umie zjeść pożywienia innej konsystencji, albo mu nie smakuje, albo wydaje nam się, że zjadło za mało i na bank nie prześpi nocy. Brzmi słabo, ale właśnie w większości przypadków tak wygląda. Tymczasem mnie sen z powiek spędza zastanawianie się, jak ograniczyć moim dzieciom dostęp do jedzenia :D moi synowie to głodomory jakich świat nie widział. Lepiej ich ubierać niż żywić :) I nie mam na myśli wcale słodyczy, czy innych niezdrowych przekąsek. Oni jedzą wszystko! Owoce, warzywa – żaden wyczyn powiecie – ale krewetki! Oliwki! Awokado!!! Wszystko! Jedzenie to temat przewodni w naszym domu.

Ledwo otworzą rano oczęta, pytają, co na śniadanie, przy śniadaniu debatują, co będzie na obiad, a pochłaniając podwieczorek już myślą o kolacji. Ciągle im mało. Nawet nie myślę o tym, że najpierw zjedzą oni, a potem my….co to to nie. Gdybym próbowała tak to rozegrać, nic bym nie jadła. Nie mają zahamowań, gdy ktoś je, choćby byli po dwudaniowym obiedzie, stoją przy stole jak pieski, otwierają pyszczki i proszą: „mniam, mniam”, „mogę spróbować?”, „a co tam masz?”, „poproszę coś do jedzenia”. Kiełbasa, makaron, żurek, bigos….panowie skosztują wszystkiego i pozbawią cię twojej porcji szybciej niż myślisz. Kiedy jedziemy na zakupy pytają, czy kupimy coś do jedzenia :), kino? Bardziej niż film interesuje ich popcorn, wizyta u babci...ciekawe co babunia przygotuje do jedzenia, rozstanie w przedszkolnej szatni? Inni rodzice czule żegnają się z dziećmi, ja obowiązkowo recytuje jadłospis. „Timo, co chciałbyś na urodziny?”… „coś do jedzenia”… :/ „co porobimy sobie Simo?” … „mniam mniam” … Sorry, ale wymiękam. Ze skrajności w skrajność.

Inne mamy zmagają się z totalnym niejedzeniem niczego przez ich dzieci, a moje puszczą mnie z torbami, bo opróżniają lodówkę z prędkością światła. Mój mąż jest totalnym przeciwnikiem cukru, ogromny szacun dla niego, utrudnia mi trochę życie, bo muszę podjadać słodkości ukradkiem, czasem coś odpalę chłopakom, ale przeżyliby bez łakoci. Bilansują zatem swoją dietę w całkiem fajny sposób...ale błagam! Oni wciąż chcą jeść...czy to normalne? Czy chłopaki tak mają? Czy powinnam się martwić? Karmienie dzieci – robię to źle? Kurczę, regularnie dostają całkiem normalne porcje jedzenia, nie pozwalam podjadać, bo wiem, że to zły nawyk. Ale to takie frustrujące, kiedy taki mały gzub zjadł na obiad więcej ode mnie i odchodzi od stołu z tekstem „dasz coś na przekąskę”.

Dziwna sprawa, nie sądzicie? Jak tak dalej pójdzie, to ja nie wiem. Wykończą mnie. Ostatnio byłam tak naiwna, że ugotowałam wielki gar zupy z myślą o tym, że zamrożę i będzie na później….jedyne co zamarzło to krew w moich żyłach, bo jedli dopóki się nie skończyło. Muszę to przetrwać i trzymać kciuki, żeby nie mieli tendencji do tycia. A u was jak tam? Żarłoki, czy Tadki_Niejadki?

Powiem Wam szczerze,
że czasem nie wierzę,
że te moje małe zuchy,
to ogromne łakomczuchy.
Dna żołądki ich nie mają,
wszystko z talerza zjadają,
jeszcze o dokładki proszą,
uczucia głodu wprost nie znoszą.
Więc się dwoję no i troję,
w cierpliwość ogromną zbroję
i po cichu liczę na to,
że gdy minie przyszłe lato
to się wszystko unormuje
i te moje małe zbóje
będą jeść umiarkowanie,
marzę wprost o takiej zmianie. ;) ;D