Wczytuję dane...

Kompletuje komplementy

Kompletuje komplementy

Ostatnio opisałam wam 7 rzeczy, które wiem o moich facetach. Dziś będzie o jednej rzeczy, którą moi faceci wiedzą o mnie. Widzę las komentarzy: „kochasz handmade” :) :) :) wiadomo! Ale mam na myśli komplementy :) Dobry komplement co prawda jest jak rękodzieło...adresowany z miłości, utkany z dobrych intencji, jedyny w swoim rodzaju, każdy chętnie go przyjmuje, nie każdy umie nim obdarować. Tomasz sypie komplementami jak z rękawa. Rozwala mnie nimi na łopatki i serio żałuje, że to nie jest videoblog, bo padlibyście na twarz. „Mamo jak ty pięknie wyglądasz”… i nie, wcale nie mam na sobie dopasowanej sukni rodem z czerwonego dywanu, przywdziałam piżamę...fakt, że nową, ale jednak piżamę.

Ładnemu we wszystkim ładnie, matce pięknie nawet w piżamie. „Piękna fryzura mamo”. Serio? Tatuś nie zauważył nawet, jak wróciłam od fryzjera, a jemu podoba się mój pościelowy fryz, kołtunowe niewiadomoco, którego nawet lustro nie ogarnia. Może powinnam tak wychodzić z domu?? Czesanie jest passe?? Oraz „jak ty dobrze gotujesz”…. Faktycznie, chyba się zgłoszę do Master Chefa i spróbuje ich oczarować moim przesolonym rosołem. Ach ten mój synal, jak dobrze, że go mam i jest taki oderwany od rzeczywistości :)

Na duchu podnosi mnie fakt, że dzieci są szczere i bezinteresowne, więc te komplementy nie są wyssane z palca. Nic to, że zdarza mi się często chodzić niezadowoloną. Narzekam na brak czasu dla siebie, na to, że nie mam się w co ubrać, szkoda mi kasy na fryzjera, a obiadowy repertuar wychodzi mi już uszami. Wszystko to nic, kiedy mój Timo rzuci takim komplementem. Stać go na taki gest, podczas gdy ja sama często nie potrafię się skomplementować. Zauważam pewną dysfunkcję tego świata, w którym dążymy do bzdurnych rzeczy. Bzdurnych, bo one nie liczą się dla dzieci, a dla dorosłych stały się priorytetami. Aż nadto dbamy o wygląd, rozmaitość i trendy w odżywianiu oraz całą tą materialną otoczkę, a zbyt mało skupiamy się na tym co najważniejsze w naszym życiu. Na dzieciach.

Bo czy dla dziecka ma znaczenie jak wyglądasz? Czy jesteś w piżamie, tłustych włosach z nieumalowanymi paznokciami, serwująca przesolony rosół? Nie! Ma znaczenie natomiast, że jesteś bez telefonu w ręce, układasz z nim klocki, kulasz się z nim na śniegu i bawisz się w berka. Czy ma znaczenie, że jesteś ubrana w kwiecistą, idealnie odprasowaną garsonkę, w pełnym makijażu, z ombre, sombre, czy innym szaleństwem na włosach? Nie! Ale ma znaczenie, że przesuwasz wiecznie ekran swojego telefonu, a na paznokciach masz skrupulatnie wykonany pedicure, nad którym pracowałaś podczas gdy on chciał żebyś poczytała mu na dobranoc, ma znaczenie, że zamiast biegać po podwórku dwoiłaś się i troiłaś godzinami, żeby zrobić vege-srege-gluten-lacto-free posiłki. Ma znaczenie, że zamiast wycieczki rowerowej fundujesz mu tablet, albo kolejną grającą zabawkę? Każda mama jest najlepsza dla swojego dziecka. Ale wygrywa ta, która jest najlepszą wersją samej siebie, która listę priorytetów stworzyła przy pomocy markera permanentnego. Która ogarnia rzeczywistość bez krzywdy, sprawiedliwie. Nie olewa siebie, bo nie o to chodzi, ale nie olewa przede wszystkim dziecka. Dla dziecka nie ma znaczenia, nic z tego, co dla nas znaczy czasem więcej niż ono samo, a raczej czas z nim spędzony. Dziecko obdarowane uwagą swojego rodzica nie potrzebuje gadżetów i drogich zabawek, ani koszulek z superbohaterami. A ja nie potrzebuję już aż tylu prawdziwych komplementów (takich od męża). Mam synów, którzy robią lepszą robotę. Sprawiają, że codziennie chcę być lepszą mamą. Jak mi się udaje, to sama daje sobie lajka.

Nie ważne, czy jestem umalowana,
bez znaczenia jak uczesana,
dressing obiadu nie ma na to wpływu
ni częstość czyszczenia z włosów odpływu.
To mnie super-mamą nie czyni,
nie robi ze mnie maminej mistrzyni.
Dziecko uwagi mojej szuka,
wylogowuję się zatem z fejsbuka
i udostępniam siebie dla niego.
Nie ma chyba nic lepszego,
niż lajki zebrane od swej latorośli.
Ogarnijmy się trochę, jesteśmy dorośli!