Wczytuję dane...

Dzielenie razy dwa

Dzielenie razy dwa

„Trzeba się dzielić”. Które dziecko nie zostało uraczone takim tekstem? W domu, w piaskownicy, na placu zabaw, w przedszkolu, wszędzie, gdzie pojawi się drugie dziecko dźwięczy to hasło. Podziel się zabawką, podziel się cukierkami...podziel się mamą… No właśnie. Ciężki los dziecka, które nagle zderza się z problemem przyjścia na świat rodzeństwa.

Ciężki i już, bo nic już nigdy nie będzie takie samo. Nikt go nie pytał o zdanie. Będzie miał braciszka i już. Zewsząd zapewnienia, że będzie tak super...ta, jasne, może w 2037 jak pożyczy mu auto, albo pójdą razem na mecz. Bo co niby ma być takie super? Mama gruba, zmęczona, sponiewierana hormonami, bezużyteczna niemalże, martwi się więcej, bawi się mniej. Potem jeszcze gorzej, bo wiecznie karmi, tuli, pierze, przewija i każe się podniecać małym intruzem, który wtargnął bez zaproszenia na jego teren. To jest dzielenie się level hard. Niemal rezygnacja ze swojej pozycji, a potem jak niby wszystko wraca do normy, to znowu się trzeba dzielić. Kto to ustalił?

Czy to jest fair? Jak tak na to spojrzeć niemacierzyńskim okiem, to kurcze słabo to wygląda. Czy my dorośli się dzielimy, bo trzeba, czy może bardziej dlatego, że chcemy? Pożyczasz sąsiadowi auto? Dzielisz się wypłatą z rodzeństwem? Robisz co zechcesz, nikt cię do niczego nie zmusza. Czy nie powinniśmy również zostawić decyzji dziecka, czy zechce użyczyć komuś swojej zabawki? Niby wiem to wszystko, ale stale zachęcam tych moich dwóch łobuzów, żeby się dzielili, że razem bawić się przyjemnie i lepiej jak każdy ma inne auto. Zdarzało mi się mówić to beznadziejne „no daj mu tą zabawkę, on jest taki mały...”, nic dobrego z tego nigdy nie wyszło. Tomasz był zły, miał żal do mnie, był wściekły na Szymka, a ten triumfalnie oddalał się ze swoją zdobyczą utwierdzony w przekonaniu, że zawsze dostanie to, czego chce, wystarczy, że się trochę porzuca i pokrzyczy.

Atmosfera w domu nietęga, wszyscy niezadowoleni. Ale przecież „trzeba się dzielić”. Postanowiłam użyć sztuczki, aby zamienić to całe „trzeba” na „fajnie”. O korzyściach dzielenia się zabawkami musieli przekonać się na własnej skórze. Chociaż mają mnóstwo wspólnych zabawek, mają też takie, które należą tylko do Timo, albo tylko do Simo. O te zawsze jest największa awantura, ale stoję w tych sporach po stronie Tomka. Faktycznie niektórych zabawek nie udostępnia młodszemu bratu z racji tego, że on po prostu na pewno je zniszczy. Uważam jednak, że śmiało może korzystać z innych, pod warunkiem, że Tomek akurat się nimi nie bawi. Ale oczywiście wiecie jak to jest?? Leży sobie taka zapomniana zabawka, nietknięta od stuleci. Leży sobie nieświadoma, jak wielki wpływ będzie miała na przebieg najbliższych wydarzeń. Bo, gdy tylko Szymek ją znajdzie i w myśl zasady, że miał ją pierwszy, zaczyna się nią bawić...nagle okazuje się, że akurat Tomek chciał się nią bawić. No i rozhisteryzowanemu, wyrywającemu i popychającemu dziecku nie wytłumaczysz...chyba, że kupię sobie megafon…!? (to jest myśl :) :) :) ).

No, ale miało być o sztuczkach, które uczyniły w moim domu sztukę z dzielenia się. Oczywiście wszystko musi się odbywać pod nadzorem rodzica. W przeciwnym razie będą ofiary w dzieciach, a także w zabawkach tudzież sprzęcie domowym. I tak oto, kiedy moi chłopcy bawią się swoimi osobistymi zabawkami, wkraczam ja. Tomek zbudował garaż z duplo, zachęcam, żeby Szymek spróbował zaparkować w nim swoim samochodem. Gdy auto stoi w garażu proponuję, żeby Szymek dołożył parę klocków do konstrukcji, a Tomek w tym czasie przeparkowuje auto, albo przynosi inne auta Szymka, żeby sprawdzić, czy wszystkie zmieszczą się w garażu. Podsuwam im pomysły, jak mogą się wspólnie bawić i wykorzystać do tego swoje zabawki. Tomka zachęcam do oddawania bratu zabawek, z których wyrósł, mówię mu, żeby zaprezentował Szymkowi jak należy się bawić daną zabawką i pouczać, żeby odkładać na miejsce i dbać żeby się nie zniszczyła. No i oczywiście kupuję im czasami wspólne prezenty. Jeden zestaw klocków, nie ma opcji, będą się dzielić. Jedną książeczkę do wspólnego czytania, układankę, grę, a nawet auto. Nie odnotowałam jakiś spektakularnych efektów, ale widzę zmiany, więc idę dobrym torem.

Zabawki się mnożą, dzieci nie chcą się dzielić,
o korzyściach z tego wcale nie słyszeli.
Ciebie też do dzielenia przecież nikt nie zmusi,
więc zamiast mówić, że trzeba, że musi,
zachęć i pokaż jakie to fajowe,
oswobodzisz od jednego problemu głowę.