Wczytuję dane...

My mamy tę moc mamy

My mamy tę moc mamy

Zastanawiam się, czy jest w ogóle taka opcja, że te motorki w tyłku nam kiedyś wysiądą. Wiadomo, że regenerujmy je co jakiś czas po to, żeby ich nie zajechać, ale czy jest w ogóle opcja, że padną? Bo my padamy. Tak często mówię „padam na twarz”, gorzej czasem mówię nawet...ale zanim tak serio padnę to zdążę jeszcze podnieść siedemnastą zabawkę, wstawić piąte pranie, pozbierać okruchy z podłogi, zrobić kolację, ogarnąć zawodowe projekty i ewentualnie nie uwzględniwszy prysznica tudzież mycia zębów - paść.

Paść trupem, czasem w opakowaniu, czasem w makijażu, czasem przed telewizorem. Na godzinkę, czy dwie, jak Bóg da! Bo zaraz któreś dziecko zawoła, oby tylko raz! Potem pobudka, oby po 6, śniadanie, toaleta, ubieranie, rozwożenie dzieci do placówek. Tomka dostarczam do przedszkola ok. 8, Szymka na zbawienne 3 godziny do klubu malucha.

W tym czasie, ogarniam zakupy, obiad, jakieś tam sprawy i mam wrażenie, że to politycy maczali znowu palce w tym, że 3 godziny trwają tak naprawdę 23 minuty. Odbieram Szymka, zjada obiad, kładę go na drzemkę, potem odbieram Tomka, niby powinien być najedzony, w końcu płacę! Ale nie! Obiad w domu też się należy, co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Zabawy, sprzątnie, pranie, gotowanie, firma – samo się nie zrobi. Zamówienia, spotkania, projekty, inspiracje, wiecznie czymś zaprzątnięta głowa.

Ja nie wiem, co ja robiłam jak nie miałam dzieci… czy ja w ogóle wiedziałam co to jest logistyka? Czy pomyślałabym kiedyś ile rzeczy można zrobić jednocześnie i to w tak krótkim czasie. I to wszystko tak, o! Bez uczenia się tego, bez kwalifikacji, po prostu zostajesz mamą i bęc! Dostajesz w pakiecie moce, nadprzyrodzone moce i jedziesz z koksem. W jednej ręce chochla, w drugiej ściera, pod pachą jedno dziecko, nogę oplata ci drugie, telefon między ramieniem a polikiem, a korona cały czas na głowie.

Można? Można! Mało tego! Na konto nie wpływa za to hajsik, mąż nie nosi na rękach za wyprane gacie i skarpety, dzieci nie biją pokłonów i nie śpiewają hymnów pochwalnych za ugotowany obiad, a znajomi nie wychwalają pod niebiosa twoich codziennych zmagań z rzeczywistością. A ty i tak, zakasujesz kiecę i lecisz. Każdego dnia robisz to samo i wychodzi ci to najlepiej, bo jesteś najlepszą mamą. Masz obowiązki, mnóstwo obowiązków, ale masz też prawa. Masz prawo do tego, żeby olać czasem ten cały bajzel, włączyć dzieciom bajki, zamówić pizzę i położyć dzieci spać bez kąpania. Masz prawo posiedzieć dłużej w toalecie, pojechać sama na zakupy do supermarketu, kupić coś tylko dla siebie i zjeść w samotności całą tabliczkę czekolady.

To dzięki temu ładujesz swojemu motorkowi w tyłku akumulator, by następnego dnia znów zaiwaniać z mopem, parować skarpetki i prasować trzy kosze prania. To uczucie, że robisz coś dla kogoś, że jesteś potrzebna i niezastąpiona dla mnie jest bezcenne. A z tym brakiem zapłaty to tak na serio ściema. Te wszystkie uśmieszki, buziaki, przytulaski, trzymanie za rękę, rzucanie się na szyję, każde „dziękuje mamo”, każde „kocham cię” to istny róg obfitości. To przywilej. A kto na to wszystko zasługuje? No mama! No ty! Jesteś the best. Niech moc będzie z tobą!

Już od rana jak petarda wyskakuje spod pościeli,
tak codziennie, bez wyjątku, od poniedziałku do niedzieli.
Jedzenie, sprzątanie, pranie, zakupy,
zabawy, spacery, wycieranie pupy,
wizyty u lekarzy, praca, kinderbale.
Nie, ja nie narzekam, ja się raczej chwalę.
Jestem niezawodna i niezastąpiona,
kobieta, bizneswoman, mama no i żona.
We wszystkim się sprawdzam, z wszystkim daję radę,
ale oczywiście ważną mam zasadę.
Umiem wrzucić na luz, umiem tez odpuścić,
by do zajechania motorka w tyłku nie dopuścić.
Będzie mi potrzebny na kolejne lata,
by jednocześnie gotować, ścierać i zamiatać,
prócz tego pilnować, by nie spadła mi korona
kiedy to zapieprzam niemal jak szalona.
Kciuki do góry, kto ma tak samo?